LOGIN: HASLO:










Stanisław Górski - produkty i usługi dla branży gołębiarskiej
Do kolegów: „Henia Sroki”, „Janka 027”...

2006-09-10  Piotr Patas
................................................................................................................................
Do kolegów: „Henia Sroki”, „Janka 027”...

Do kolegów: „Henia Sroki”, „Janka 027”, „QuQu”, „Hodowcy” i innych kolegów-hodowców, którzy mają podobne pytania lub myślą podobnie jak oni
Szanowni Koledzy!
Poczuwam się do obowiązku ustosunkowania się do Waszych komentarzy, nieprzychylnych mi opinii i zarzutów w związku z moją próbą opublikowania w Hodowcy... artykułu pt.: „Olimpijczyk z Porto w Polsce”*. Chcę przede wszystkim wyjaśnić powody i przesłanki, dla których zająłem się tym gołębiem i jego hodowcą i uzasadnić moje przekonanie, iż artykuł ten powinien być opublikowany w naszym Hodowcy...


Dotyczy on gołębia nagrodzonego najwyższym laurem – złotym medalem olimpijskim – i jego hodowcy Ladislava Vojteska wybitnego hodowcy z Czech. Walory ptaka są wyjątkowe, trudno je opisać słowami. „Olimpijczyk z Porto” może być modelem, na którym my hodowcy i sędziowie mogą się uczyć kryteriów współczesnego standardu. Co najmniej równie interesująca jest postać człowieka, który go wyhodował. To postać niezwykła. Ladislav Vojtesek całe swe życie zajmuje się gołębiami i ma wyjątkowe osiągnięcia hodowlane w kategorii standard. Wystawiał na olimpiadach kilkanaście gołębi, z których kilka zdobyło złote medale. Wszyscy wiemy, jak trudno jest wyhodować dobrego lotnika, a tym bardziej pięknego, dobrego lotnika. Jak on to robi? Jakie ma metody hodowlane? Zapytałem go o to i próbowałem na te pytania odpowiedzieć. Tym treściom poświęciłem około 95% objętości artykułu!
Pisząc o tym gołębiu nie sposób było nie wspomnieć o tym, że jest on obecnie u nas w Polsce, że nabył go jeden z polskich hodowców. I tej sprawie poświęciłem zaledwie około 5% objętości artykułu. I o to wszystko poszło. To wywołało prawdziwą burzę i ponad 70 komentarzy, w większości mi nieprzychylnych. W dyskusji na temat artykułu prawie nikt nie zapytał o „Olimpijczyka” i jego hodowcę, ale za to prawie wszyscy zaczęli „wieszać psy” na obecnym właścicielu tego ptaka i zrugali autora tekstu za to, że ośmielił się wspomnieć o nim. Smutne to, że dominują w nas takie nastroje, a sprawy fachowe są z boku.
Kim jest ów nabywca, obecny właściciel tego ptaka, że wzbudził takie reakcje? To pan Włodzimierz Walczyk. Charakterystyki jego osoby nie będę tu powtarzał, w obawie by powtórnie nie doprowadzić jego prześladowców do „białej gorączki”. Dla osób niezorientowanych powiem tylko, że w roku 1990 zdobył on tytuł Mistrza Polski. W roku 1991 usunięto go ze Związku za wykroczenie lotowe. On sam i jego obrońcy twierdzą, że proces był poszlakowy, że nie było jednoznacznych dowodów winy. Trudno mi dziś dociec prawdy, ale wyrok zapadł i trzeba go honorować, skoro go nie podważono. 10 lat wykluczenia ze Związku to kara dotkliwa. W roku 2001 w oparciu o akt łaski Prezydenta Jan Kawalera, Włodzimierz Walczyk został ponownie przyjęty w poczet członków PZHGP. I jest nim do dnia dzisiejszego.
I tu powstaje kwestia, nad którą zastanawiałem się przed moją decyzją zajęcia się sprawą „Olimpijczyka” i wspomnieniu w tym kontekście o panu Walczyku. A oto ona. Czy można napomknąć o człowieku, np. na łamach naszego Hodowcy..., który – załóżmy – swego czasu upadł i poniósł z tego tytułu karę, a potem aktem łaski Prezydenta przywrócono go w poczet członków, czy też ma być przez nas wyklęty na zawsze, jak trędowaty? Czy gdyby dziś, w uczciwej realizacji lotowej, osiągnął jakiś tytuł, też nie byłoby można o nim napisać? Przecież w artykule o „Olimpijczyku” tylko o nim napomknąłem i wszyscy chyba odczuli, że nie był to główny motyw zajęcia się tym gołębiem. Pomyślałem sobie, skoro odbył karę i aktem łaski Prezydenta przywrócono mu prawa członkowskie – zamieśćmy w Hodowcy... tekst o „Olimpijczyku”. Niech się jego właściciel ucieszy, niech ma satysfakcję, że znów przyjęliśmy go w swoje szeregi. Jestem przekonamy, że gdyby się na to zgodzić, zamieszczając tekst i zdjęcie gołębia (oczywiście za opłatą), to zainteresowany poprzestałby na tym i sprawy nie byłoby. Ale ponieważ jest opór, to trzeba walczyć. I w tej walce nie ma komu ustąpić. Nie ma mądrzejszego. A z jej kłótni najbardziej cieszy się on, ojciec wszelkiego zła – szatan, a my, jak małe dzieci, ulegamy tej jego prowokacji.
Rozwińmy ten aspekt sprawy; aspekt moralno-etyczny, religijny, związany z naszą chrześcijańską wiarą. Moim zdaniem jest to aspekt najważniejszy. Nasza wiara zaleca, wręcz nakazuje, by sobie wzajemnie przebaczać. To jest warunek odpuszczenia naszych win. Modląc się codziennie, mówimy przecież: „i odpuść nam nasze winy, jako i mu odpuszczamy naszym winowajcom”. Trwanie w niechęci, w nienawiści, w złości do kogokolwiek, brak przebaczenia, to ewidentne grzechy, i – jak twierdzą psycholodzy – najbardziej szkodzą nam samym!! Trzeba więc przebaczać. Odrzucając człowieka nie zmienimy go na lepsze. Jedyną metodą naprawy nas samych i świata jest wzajemne przebaczanie. Stanowią o tym wszystkie religie Świata!!! „Trwajcie w miłości wzajemnej i przebaczajcie jedni drugim swoje przewinienia”. I choćby pan Walczyk i inni, jemu podobni, faktycznie przed laty dopuścili się wobec nas kolegów-hodowców niecnych postępków, to – po napiętnowaniu ich czynów i ukaraniu – powinniśmy im przebaczyć. Zachęcam do głębszego przemyślenia tematu. Zachęcam, by każdy z nas rozważył te kwestie w swoim sercu.
Być może, że w tym przekonaniu będę sam, że mój głos będzie tu „głosem wołającego na pustyni”. Nie dbam o to. Choćby nawet wszyscy, tu na tym forum mieli inne zdanie na ten temat, ja swojego nie zmienię, ponieważ dla mnie autorytetem w sprawach moralno-etycznych nie jest żaden człowiek, ani Pan, Panie „Janku 027”, ani Prezydent Jan Kawaler, ani Pan, Panie „QuQu”, ani anonimowy „Hodowca”, czy też inni. Dla mnie autorytetem jest Słowo Boże zapisane w Biblii, a ono nakazuje mi przebaczać.

Szanowni Koledzy Hodowcy!
Uważam, że to nie ja powinienem przekonywać Was i pana Prezydenta Kawalera o konieczności przebaczania, ale to on nas wszystkich, szarych członków powinien o tym przekonać. On nas powinien nauczać mądrości. On powinien dla nas być autorytetem. Skoro stać go było na piękny akt łaski wobec pana Walczyka, to – moim zdaniem – powinno go też stać na to, by powiedzieć lub napisać to publicznie wszystkim członkom Związku. A niech ci z gorącymi głowami sobie protestują! On powinien umieć obronić i uzasadnić wcześniej przez siebie podpisany akt łaski. Inaczej okazuje brak konsekwencji i dwulicowość niegodną tego stanowiska.
Gdyby pan Jan Kawaler na to się zdobył, byłby to gest godny klasy prawdziwego Prezydenta. To byłby zarazem przykład o znaczeniu wychowawczym. Oto Prezydent przyjmuje na powrót w poczet członków Związku człowieka, który odbył karę, jak wspaniałomyślny ojciec przyjął marnotrawnego syna. I ów Prezydent nie podpisuje tylko stosownego pisma, lecz mówi o tym publicznie. Nie trzeba byłoby wówczas wygłaszać mu „wzniosłych kazań” na Górze Świętej Anny. Byłby to akt skuteczniejszy od 100 podobnych homilii. Ale niestety tak się nie stało. Czym więc różni się nasz Prezydent od wszystkich anonimów, takich jak Pan, Panie Janku „027”, „QuQu”, „Hodowco”? Niczym. Nasz Prezydent myśli kategoriami pospolitej większości.
Na koniec powiem i to, że gdyby nie było owego aktu łaski, z pewnością nie podjąłbym tematu i nie pisał o nabywcy „Olimpijczyka”, ale skoro nasze najwyższe władze przywróciły mu prawa członkowskie, dlaczego mam przemilczać fakt, iż to on jest jego obecnym właścicielem? Nie piszę o nim całego reportażu, nie promuję jego osoby, zaledwie o nim wspominam!
Reasumując, uważam iż mój artykuł pt.: „Olimpijczyk z Porto w Polsce” powinien ukazać się w Hodowcy... i to ze stosownym komentarzem naszego Prezydenta Jana Kawalera, w którym uzasadnia on taką konieczność. Niestety stało się inaczej, szansa nie została wykorzystana.

Postscriptum
Pozornie mogłoby się wydawać, że temat wykracza poza ramy dyskusji o przyszłości naszego Związku. Ale to tylko pozornie. W istocie to temat o znaczeniu fundamentalnym. Dotyka bowiem kwestii naszej spaczonej mentalności, fałszywych przekonań, dwoistości czynów, słów i poruszeń naszych serc, które to są korzeniem wszelkiego zła. To wszystko wymaga w nas przemiany. Przemiany wymaga nasz stosunek do nas samych, do naszego hobby, do gołębi, do współzawodnictwa lotowego itd.. Wiem, że nie jest to łatwe, bo sam nieraz upadam. Ale też wiem, że jest to konieczne. Innej drogi nie ma. Wszystkie inne prowadzą na manowce.
Czy rzeczywiście jestem w tym poglądzie osamotniony? Czy jest na tym forum przynajmniej jedna osoba, która myśli podobnie? Czy ktoś ma odwagę do tego się przyznać?
Piotr Patas



* Komentarze te ukazały się zarówno pod tekstem pt.: „Olimpijczyk z Porto w Polsce”, jak i pod tekstem pt.: „O przyszłości naszego Związku”.


Powrt




REJESTRACJA




| Zasady współpracy | Reklama | Regulamin | Kontakt |

Wszelkie prawa dotyczące kopiowania i rozprowadzania materiałów zawartych w serwisie DOBRYLOT.pl bez zgody właściciela ZABRONIONE
COPYRIGHT 2004-2012 © DobryLot.pl
Projekt i wykonanie: www.4PROJEKT.pl