Kawa na ławę - część I
................................................................................................................................
Kawa na ławę...
Tekst ten jest moją repliką do artykułu pana Tomasza Osińskiego, jaki ukazał się w nr 1/2007 Hodowcy... pt.: „Kto ma zjeść tę żabę?” Złożyłem go w Redakcji Hodowcy... z prośbą o opublikowanie. Uznałem bowiem, że skoro na łamach naszego miesięcznika ktoś o mnie pisze (i to niepochlebnie), to mam prawo na tych samych łamach do tego się ustosunkować. Niestety to tylko złudzenie. W naszym Związku obowiązują inne prawa. Osobę, która odważyła się skrytykować władzę można znieważyć, wyśmiać, oczernić nie dając jej prawa do obrony. Skąd my to znamy? I potem jeszcze nasi „działacze” oburzają się, że ich praktyki przyrównuje się do metod działania Komuny.
***
Nie chciałem w ogóle pisać o sprawach związkowych, bo to w przypadku PZHGP temat drażliwy. Znacznie lepiej czuję się, pisząc o hodowli i lotowaniu. Poza tym nie lubię krytykować i wytykać innym błędów. Ale nie sposób tego uniknąć dywagując o przyszłości, a zwłaszcza o przeszłości Związku. Widząc skalę zaniedbań, niedociągnięć, nieprawidłowości i wręcz stagnację w Związku, z drugiej zaś strony mając wizję naprawy i rozwoju, trudno mi było tłumić to w sobie i nie przelać tego na papier. I tak „popełniłem” ów tekst pt.: „O przyszłości naszego Związku”. I na tym w zasadzie chciałem swój udział w tym temacie zakończyć. Chciałem tym tekstem zainicjować dyskusję na tematy związkowe, bo los mojej organizacji naprawdę leży mi na sercu. I nie pisałbym nic więcej, gdybym nie został sprowokowany, a wręcz nawet zaatakowany artykułem pana Tomasza Osińskiego pt.: „Kto ma zjeść tę żabę?” opublikowanym z nr 1/2007 Hodowcy... Pan Osiński zarzuca mi wiele rzeczy, między innymi to, że operuję jednie hasłami bez pokrycia, że swoimi wywodami „podpuszczam naiwnych hodowców”, mieszam im w głowach; że bezpodstawnie przyrównuję struktury, formy i sposób kierowania Związkiem do tych z czasów niedawnej, niechlubnej przeszłości. Pan Osiński sugeruje natomiast, że w naszym Związku wszystko jest w jak najlepszym porządku i nie trzeba niczego zmieniać. Niestety nie odnosi się do meritum sprawy, do kilkunastu tez mojego wystąpienia i nie przedstawia ani jednej oryginalnej twórczej myśli. Zero!
Program rozwoju Związku sformułowałem istotnie w formie haseł, i to wcale nie z powodu braku wizji konkretnych rozwiązań i własnych propozycji, lecz z uwagi na ograniczone ramy artykułu. Każde z nich jest jednak sensowne i nie pozbawione racji. Mógłbym je wszystkie rozwinąć, ale to zajęłoby zbyt dużo miejsca. Jeśli redakcja, a przede wszystkim pan Prezydent Kawaler na to pozwoli, to uczynię to chętnie i rozwinę wszystkie te zadania. Ale – jak czytam – pan Osiński, najprawdopodobniej z braku kontrargumentów, próbuje wszystkie te moje propozycje zdeprecjonować, nazywając je koncertem życzeń. Jeśli nie ma się nic konkretnego do zaproponowania – tak uczynić jest najłatwiej. Bo co Wiceprezydent Osiński proponuje w zamian. Nic!
Nasz Hodowca...
Ale do rzeczy. Swój wywód pan Osiński rozpoczyna od krytycznych uwag pod adresem Hodowcy..., a w zasadzie członków Kolegium Redakcyjnego. Twierdzi, że za pismo i jego poziom odpowiedzialna jest redakcja, a nie kierownictwo związku. To prawda, wszak pod warunkiem, że kierownictwo stwarza ku temu warunki, współdziała w tym kierunku, a przede wszystkim – interesuje się pracami Kolegium. A niestety tego brakuje. Chcę powiedzieć, że na corocznych spotkaniach poświęconych ocenie pracy Kolegium Redakcyjnego i formułowaniu planów na przyszłość przedstawiam swoje propozycje unowocześnienia, uatrakcyjnienia i podniesienia pisma na wyższy poziom. Niestety moje postulaty trafiają w próżnię. Nie ma do kogo mówić. Na żadnym z tych spotkań – mimo zaproszeń – nigdy nie było Prezydenta Związku. Wygląda na to, że ze strony władz nie ma zainteresowania pismem. Ani Prezydent, ani nikt ze ścisłego kierownictwa Związku nie zaszczyci też swą obecnością comiesięcznych spotkań Kolegium. Raz jeden na chwilę wpadł Wiceprezydent Osiński, ale nie było atmosfery do poważnej dysputy. A kwestii do omówienia byłoby sporo, chociażby np.: kierunki działania pisma, polityka informacyjna Związku, hierarchia ważności tematów, proporcje między poszczególnymi działami tematycznymi, pozyskiwanie nowych publicystów, itd. Nikt z władz naczelnych nie interesuje się tym. To „idzie na żywioł”. Ja, będąc do niedawna jednym z członków Kolegium nie miałem możliwości spotkania się z Prezydentem Związku przez okrągły rok. Nie mogłem poznać jego opinii o czasopiśmie, o moich publikacjach. Nie mogłem przekazać mu moich sugestii, co do rozwoju miesięcznika, nie mogłem poznać przyczyn, dla których niektóre z moich artykułów były przez niego odrzucane. Co więcej; kilka moich listów skierowanych do niego do dziś nie doczekało się odpowiedzi. Prosiłem go o spotkanie. Niestety też bezskutecznie. Nie mogłem z nim nawet porozmawiać telefonicznie, ponieważ ma telefon zastrzeżony, a pracownikom ZG zabroniono podawania jego numeru. O czym to świadczy? Nie będę tego komentował. Między innymi dlatego zrezygnowałem z udziału w pracach tego zespołu.
Mnie interesuje pismo na poziomie europejskim, a nie „gazetka”! Ale władze naszego Związku najwyraźniej nie są tym zainteresowane. Nie doceniają rangi i znaczenia pisma. Nie mogą zrozumieć tego, że Hodowca... jest naszą wizytówką. Polski Związek Hodowców Gołębi Pocztowych, Zarząd Główny, Prezydent Związku i każdy przeciętny hodowca jest oceniany – przez czytelników zarówno w kraju, jak i na całym świecie – po formie i treściach publikowanych w naszym „Hodowcy Gołębi Pocztowych”. Tak więc Panie Osiński, jeśli kierownictwo Związku nie zainteresuje się na poważnie Hodowcą..., nadal traktując go jak „piąte koło u wozu”, sam on nie podniesie się na wyższy poziom i nadal będzie tylko zwyczajnym biuletynem!
Kto ma sprawować pieczę nad merytoryczną treścią artykułów, nad tym, co się publikuje? Kto ma za to ponosić odpowiedzialność? – pyta pan Osiński. Dla mnie odpowiedź jest jasna. Redaktor naczelny podległy radzie programowej wyłonionej z grona najwyższej władzy Związku – KWZD. W żadnym razie nie żaden członek Prezydium ZG, bo pismo nie jest własnością Prezydenta, ani Prezydium ZG. Pismo powinno być niezależne, powinno być w dyspozycji członków Związku. Redaktora naczelnego powinno zatrudniać się na drodze konkursu. Powinien to być statutowy obowiązek ZG. Obecnie mamy monopol na mądrość jednej osoby, by nie powiedzieć – dyktaturę! Jak sobie wyobrazić w tej sytuacji możliwość skrytykowania kierownictwa Związku? Obecnie Prezydent decyduje nawet o publikowaniu płatnych reklam. Jednym razem zdejmuje je z druku, by za dwa miesiące zmienić decyzję i zezwolić na ich opublikowanie. Czy to jest normalne i zdrowe?
Dla niektórych osób z kręgu „najwyższej władzy” nie jest żadną tajemnicą, że to pan Prezydent „patronuje” publikowaniu „arcymądrych” artykułów swego przyjaciela pana Piotra Gładkiego, które – nie tylko moim zdaniem – nie wnoszą absolutnie nic do skarbnicy wiedzy o hodowli i lotach, a jedynie jątrzą i ze względu na formę i treści, a w zasadzie jej brak, przynoszą tylko wstyd naszej organizacji. Natomiast Prezydent zdejmuje z druku teksty o nowatorskich pomysłach, o nowych zasadach obliczania wyczynu, twierdząc podobno, że to nikogo nie interesuje, że to tylko mąci hodowcom w głowach. A efekt tego jest m.in. taki, że o konieczności liczenia list konkursowych na punkty dowiadujemy się dwa lata po opublikowaniu tego przez FCI, a na Olimpiadę do Ostendy jadą nie te gołębie, które powinny tam się znaleźć. Z lepszymi wynikami pozostały w domu, a pojechały te z gorszymi! Mimo interwencji hodowców kierownictwo związku nie zrobiło nic, by to wyprostować. Toleruje to. A przecież to w interesie Związku powinno być wysłanie na międzynarodową imprezę takich gołębi, które mają największe szanse zdobyć dla Związku i dla naszego kraju najwyższe laury. Po co więc nam taki Związek, po co nam takie kierownictwo, które zamiast dbać o interesy Związku i hodowców, jest bierne, i wręcz wrogie hodowcom, a włącza się jedynie w sytuacji, gdy widzi w tym własny interes. A Pan Osiński czuje się urażony moim stwierdzeniem, że jeśli kierownictwo Związku nie uaktywni się, a tu dodam – nie przebudzi się z tego letargu – to Związek się rozpadnie, a na jego miejsce powstanie np. federacja niezależnych okręgów, czy regionów z nowym, aktywnie działającym kierownictwem. Napisałem o tym odrębny tekst, ale Prezydent Kawaler nie zgodził się na jego opublikowanie w Hodowcy... Na szczęście mamy Internet, mamy niezależne, prywatne czasopisma gołębiarskie, niekontrolowane przez ZG PZHGP. Tekst ten opublikowałem pod adresem: http://www.dobrylot.pl/index.php?kat=porady_dr&id=257
Pan Osiński najwyraźniej gra w jednym timie z Prezydentem twierdząc np., że publikowanie moich tekstów o uprzywilejowaniu gołębników dalej położonych jest szkodliwe, bo skłania hodowców do przenoszenia się do innych oddziałów, na dalsze pomiary. Panie Osiński! Zwracam uwagę, że to są tylko moje poglądy. Nikogo nie zmuszam do ich przyjęcia. Wiem, że Pan ma inne. Proszę więc przekonać hodowców o swoich racjach, a przestaną się przenosić się do innych oddziałów, a ci którzy odeszli – wrócą do swoich. Charakterystyczną cechą demokracji jest ścieranie się poglądów, a nie zakazywanie publikowania odmiennych. Jako członek związku mam prawo do publikowania w czasopiśmie związkowym swoich przemyśleń. Nie może mnie Pan tego prawa pozbawić. Nie Pan jest przecież jego właścicielem! To ma być pismo wolne, a nie cenzurowane. Najwyraźniej nie możecie tego Panowie zrozumieć, nie potraficie oderwać się od nawyków przeszłości. Chyba rację miał ks. prof. Tischner nazywając to niereformowalne pokolenie – znaczącym – „homo sovieticus”.
Koniec części I
Powrt
|