Zdobył złoty medal na ostatniej Olimpiadzie w Porto w Portugalii w kategorii standard. To czerwony samczyk o numerze rodowym CZ-01-0251-148l. Nie jest to bynajmniej ptak o pokroju dawnych, napuszonych standardów. Czerwony olimpijczyk z Porto to gołąb o pięknej sportowej sylwetce. Miałem go w ręce, fotografowałem go. Ma nieskazitelną budowę i bogate upierzenie. Kościec, umięśnienie – klasyczne, wzorcowe. Jest w sam raz pod każdym względem. Masa, wielkość – optymalne. Motek spięty; nie za krótki, ani nie za długi. Harmonia w każdym calu. W klatce imponuje zachowaniem, jest zrównoważony, spokojny. Bije z niego gołębia inteligencja. Jego walory trudno opisać słowami. Na jego przykładzie można się uczyć kryteriów współczesnego standardu. Olimpijczyk z Porto może być modelem, może stanowić materiał szkoleniowy dla nas hodowców i dla sędziów.
Został wyhodowany przez Ladislava Vojtĕška w Czechach. Kilka miesięcy temu trafił do Polski. Kupił go Włodzimierz Walczyk. Oprócz olimpijczyka z Porto, jesienią roku 2005, wraz z przyjacielem, nabył w Czechach kilkadziesiąt gołębi sportowych o pokroju standardowym. Włodzimierz Walczyk to pasjonat gołębi, koneser pięknych, a równocześnie wybitnych lotników. Ma wysublimowany smak. Jakkolwiek sam nie ma obecnie własnego gołębnika, to jednak ciągle kolekcjonuje wybitne ptaki. Wydaje na nie niebagatelne kwoty. Trzyma je w gołębnikach swoich przyjaciół; m.in. u Henryka Erona w Gdańsku, u Eugeniusza Zaborowskiego w Legnicy. Wiele gołębi daruje. W ostatnich latach nabył sporo wybitnych lotników, które mają na koncie po kilkadziesiąt konkursów, m.in. od Ryszarda Kuli z Mysłowic, od Stanisława Siwca z Bytomia. Z hodowli Zdzisława Lademanna z Wybrzeża ma m.in. słynnego czerwonego samczyka o numerze rodowym PL-073-99-6, który w latach 1999-2004 zdobył 63 konkursy. Kilka lat temu kupił wyjątkowego ptaka od Kazimierza Zarzyckiego z Prudnika, weterana, który w karierze zdobył 101 konkursów. Potomstwo po nim ma do dziś. Dla Olimpijczyka z Porto, Walczyk szuka po kraju wybitnych samic-lotniczek o pokroju standardowym. Nie chce popsuć jego walorów byle jaką krzyżówką. Ma cichą nadzieję, że uda mu się wyhodować co najmniej kilka pięknych ptaków, które reprezentowałyby Polskę na następnych olimpiadach.
Olimpijczyk z Porto interesował mnie od czasu, gdy tylko dowiedziałem się, że jest w Polsce, ale jeszcze bardziej intrygowała mnie postać hodowcy i jego metody hodowlano-lotowe. Wiedziałem, że oprócz tego ptaka, pan Vojtĕšek wyhodował wiele innych olimpijczyków. Jak on to robi? Na jakim materiale oparł swoją hodowlę? Jak hoduje gołębie? Krzyżuje, czy chowa je w pokrewieństwie? To tylko niektóre pytania, które zamierzałem mu zadać. Ale jak to zrobić? Nie znam przecież czeskiego. Ale, na szczęście, dzięki swym książkom poznałem swego czasu pana Jana Markowskiego, czeskiego hodowcę, który zna trochę polski. Oto okazja. Sformułowałem kilkanaście pytań i pocztą elektroniczną wysłałem panu Janowi. Poprosiłem o przełożenie ich na język czeski i przesłanie panu Vojtĕškowi z moją uprzejmą prośbą o udzielenie na nie odpowiedzi. Obaj panowie nie odmówili.
Pan Vojtĕšek, dowiedziawszy się o zamiarze opublikowania tej rozmowy, poprosił przede wszystkim o złożenie kondolencji dla rodzin ofiar katowickiej katastrofy. Czyni to w imieniu własnym i wszystkich hodowców z Czech.
A oto tekst, który powstał w oparciu o ten korespondencyjny wywiad.
Ladislav Vojtĕšek
Ladislav Vojtĕšek – z uwagi na swój wiek – uważa się za hodowcę starszej generacji. W maju tego roku skończy 74 lata. Gołębie pocztowe zaczął hodować w wieku 12 lat. „Zaraził się nimi” od starszego brata Franciszka, który był chyba ich fanatykiem, skoro stać go było na to, by jeździć za gołębiami po całych Czechach na rowerze, odwiedzać co lepszych hodowców, a loty treningowe swoim pupilom organizować nawet w czasie trwania II wojny światowej. Pierwsze gołębie Ladislav Vojtĕšek dostał w prezencie od swego nauczyciela, jeszcze w szkole podstawowej. Nauczyciel zapewne nie przewidział tego, co z tego wyniknie; jak wielkie piętno wywrze ten skromny prezent na życie chłopca. Pan Ladislav do dziś pamięta swój pierwszy lot. Był rok 1946, tuż po wojnie, Pardubice 200 km. Wraz z bratem wysłali trzy gołębie. Wszystkie wróciły, ale ... dopiero drugiego dnia! Wśród nich jeden był wyjątkowy. Następnego roku zdobył konkurs z polskiej Gdyni i z jugosłowiańskiego Belgradu. Tego sukcesu nie sposób zapomnieć, pozostał w pamięci do dziś.
Ladislav Vojtĕšek lotował wtedy z bratem. Na własną rękę, pod swoim imieniem zaczął dopiero w 1951 roku, gdy skończył 18 lat. Potem była nauka i studia w Pradze, które wcale nie odsunęły w cień zainteresowania gołębiami. Ladislav poznawał tajniki gołębiarskiego fachu. Odwiedzał wybitnych czeskich hodowców, m.in. pana Uhlika z Kladna, od którego nauczył się najwięcej.
Hodowla
Przez wiele lat hodowla Vojtĕška nie była duża. Do roku 1974 zimą nie chował więcej niż 40 gołębi. Trzymał je wtedy w gołębniku ogrodowym. Były w nim dwa przedziały. Jeden dla 20 par gołębi dorosłych, drugi dla 20 młódków. Mimo iż swój gołębnik wielokrotnie powiększał i modyfikował, to jednak uważa, że jest nadal za mały i przestarzały. Dziś ma około 100 gołębi. Na dach wypuszcza co roku 60 młódków. Jego obecna hodowla oparta jest na własnych, starych gołębiach z lat 70. Wywodzą się one z gołębi brata Franciszka i ptaków Chytila-seniora, słynnego podówczas hodowcy, który dziś, obok Lessy uważany jest za jednego z nestorów czechosłowackiego standardu. Potem dołączył do tego 3 olimpijczyki od pana Rudola i dwa inne wybitne gołębie sportowe o pięknym pokroju. Ladislav Vojtĕšek hodował też czasem po gołębiach pożyczonych od innych hodowców. W latach 70. od pana Lesy miał dwie samiczki, od pana Chytila – 5 sztuk. Na tamte czasy były to wyjątkowe gołębie. Obecnie Ladislav Vojtĕšek gołębi już nie sprowadza. Od czasu do czasu nadal jakiegoś wymieni z kolegami lub na jakiś czas coś pożyczy. W tym roku ma zamiar szerzej wykorzystać w hodowli samczyka o numerze rodowym 98.025.14768. Ptak ten był reprezentantem Czech na Olimpiadzie w Liévin we Francji w roku 2003.To wybitny lotnik. W latach 2001 i 2002 zdobył 20 konkursów na trasach o łącznej długości 8254 km.
Olimpijczyk z Porto
Można powiedzieć, że olimpijczyk z Porto wywodzi się z rodziny samych olimpijczyków. Ma bowiem w rodowodzie dziewięć przodków, którzy bądź sami uczestniczyli w olimpiadach, bądź ich najbliższych krewniaków. Został on uchowany z roczniaka o numerze rodowym 00-0251-245, który okazał się najlepszym lotnikiem spośród 6 potomków swego ojca, również olimpijczyka z Olimpiady w Blackpool o numerze rodowym 94-31-3138. Ptak ten wywodzi się z gołębi Fabry. Jego matka o numerze rodowym 92-31-8613 w trakcie czterech sezonów zdobyła 25 konkursów. Ojciec olimpijczyka z Porto zapowiadał się bardzo dobrze. Jako roczniak zdobył dwa konkursy z odległości 540 km. Niestety – jako dwulatek – zginął. Po samczyku 00-0251-245 przez dwa lata z rzędu Vojtĕškowi udało się odchować po 4 młódki. Tak więc olimpijczyk miał siedmioro rodzeństwa. Było ono przeważnie barwy płowej i niebieskiej. Tylko trzy ptaki były czerwono-nakrapiane. Niestety ostały się tylko dwa samczyki.
Matka olimpijczyka o numerze 98-031-10706 jest barwy płowej. To również piękna gołębica. Na wystawie w Polna zdobyła 1. miejsce, na wystawie w Kladnie była druga, a na Olimpiadzie w Porto zajęła 10. miejsce. Ma w rodowodzie wybitne gołębie o pokroju standardowym. Jej ojcem był samczyk pożyczony z hodowli słynnego Chytila-seniora. Miał walory standardu, a przy tym był dobrym lotnikiem. Wywodził się z gołębi Fabry. To – zdaniem Ladislava Vojtĕška – „Ostatni Mohikanin” z tej słynnej hodowli. Babką olimpijczyka z Porto jest równie piękna samiczka o numerze rodowym 94-31-3127. Ona również ma na swym koncie znaczące osiągnięcia wystawowe. Zdobyła m.in. 1. miejsce na narodowej wystawie w Hluk i 6. miejsce na olimpiadzie w Blackpool. Wywodzi się po części z starej linii gołębi Ladislava Vojtĕška i najpiękniejszych ptaków pana Rudola. Samiczkę tą nabył również Włodzimierz Walczyk. Charakteryzując rodowód czerwonego olimpijczyka można powiedzieć, że wśród jego przodków są zarówno gołębie sportowe, typowe lotniki, jak i gołębie standardowe.
Na Olimpiadzie w Porto samczyk CZ-0251-01-148 konkurował m.in. ze swym młodszym bratem. Jest również czerwony, łudząco do niego podobny. Niektórzy twierdzą, że jest nawet ładniejszy. Ma bardziej okazałą główkę i nieco większe woskówki. Mimo to minimalnie przegrał. Starszy brat został oceniony na 93,50 punkty, a młodszy na 93,16. Pod nieobecność starszego brata, młodszy wygrał narodową wystawę w Klatovy w 2006 roku.
Olimpijczyk z Porto miał u Vojtĕška samiczkę sportową o numerze 474. Jako roczna zdobyła 4 konkursy, jako dwuletnia osiągnęła limit wystawowy. Na narodowej wystawie w Czechach była ósma. Z olimpijczykiem z Porto miała czterech potomków. Wszystkie odbyły cały program lotów młódków do odległości 330 km.
Metoda hodowlana
Ladislav Vojtĕšek potrafi hodować piękne gołębie. Do tej pory co najmniej kilkanaście wystawiał na olimpiadach. Kilka zdobyło olimpijskie medale. W jaki sposób je hoduje? Z rodowodu olimpijczyka wynika, że został on wyhodowany z połączeń wolnych, w tzw. krzyżówce. Czy to jest w hodowli Vojtĕška wyjątek, czy reguła? Okazuje się, że jest to reguła. Ladislav Vojtĕšek nie jestem zwolennikiem hodowli w pokrewieństwie. Uważa, że na to mogą sobie pozwolić specjaliści od genetyki, prawdziwi znawcy. Sam nie uważa się za takiego. Praktykuje krzyżówkę, aczkolwiek zdaje sobie sprawę z tego, że hodując mało gołębi i nie sprowadzając nic obcego, pokrewieństwa nie da się uniknąć. Stara się jednak o to, by łączeni partnerzy nie mieli wspólnych przodków przynajmniej w czterech poprzednich generacjach. Co ważniejsze; piękno, pokrój, czy wynik lotowy? Dla Vojtĕška ważniejszy jest kosz, tzn. selekcja lotowa, a potem dopiero z tego, co pozostanie, wybiera się te najpiękniejsze, o właściwym pokroju. Ladislav Vojtĕšek nie ukrywa, że czerwony olimpijczyk z Porto jest w jego guście. Odpowiada jego wyobrażeniom i modelowi standardu. Tak – jego zdaniem – powinien wyglądać współczesny gołąb pocztowy.
Jak lotował Olimpijczyk z Porto?
Jako młódek, w roku 2001, czterokrotnie koszowany, zdobył 2 konkursy. Wynik ten na wystawie oddziałowej w kategorii standard dał mu wśród rówieśników dopiero trzecie miejsce. Jako roczniak nie był lotowany. Jako dwulatek uczestniczył w czterech lotach. Niestety nie zdobył żadnego konkursu. W kolejnym 2004 roku, jako 3-latek lotował metodą suchego wdowieństwa. Był 11 razy koszowany. Zdobył 8 konkursów na trasach o łącznej długości ponad 3000 km. Uzyskał więc wymagany limit olimpijski.
Widać, że „wdowieństwo mu służy”. Rok wcześniej, lotując z gniazda, nie zdobył konkursu. Początek sezonu 2004 też nie był najlepszy. Po miernym konkursie z pierwszego lotu, trzy następne wyraźnie nieudane, bez konkursu. Ale potem olimpijczyk rozkręcił się. Co tydzień, co niedziela – konkurs. Większość z nich na bazie 1:10! Potrafi lecieć szybko. Potrafi zabłyszczeć. Nie jest flegmatykiem.
Osiągnięcia Ladislava Vojtĕška
Pan Ladislav Vojtĕšek ma wybitne osiągnięcia hodowlane. Wyhodował sporo olimpijczyków. Jest uznanym hodowcą na arenie europejskiej. W swej dotychczasowej karierze hodowcy jego gołębie dziesięciokrotnie zajmowały pierwsze miejsca na narodowych wystawach; osiem razy samice, dwukrotnie samce. W kolekcji ma 16 dyplomów z olimpiad. Z Katowic’1960 – jeden, z Düsseldorfu’1973 – dyplom i brązowy medal, z Budapesztu’1975 – jeden, z Bazylei’1997 – cztery, z Blackpool’1999 – dwa, z Kapsztadu’2001 – jeden, z Liévin’2003 – trzy, z Porto’2005 – trzy dyplomy i złoty medal za czerwonego samczyka. Oprócz tego, jego ptak w roku 1978 zdobył pierwsze miejsce na Spartakiadzie w Katowicach.
Ptaki wyhodowane przez pana Ladislava Vojtĕška zdobywały też nagrody u innych hodowców. Samiczka o numerze rodowym 99-064-42, uchowana w jego gołębniku, zdobyła drugie miejsce na olimpiadzie w Liévin, przysparzając chluby swemu nowemu opiekunowi panu Hicklowi. Samczyk o numerze rodowym 80-3-607, również wychowany w gołębniku Ladislava Vojtĕška, uczestniczył w olimpiadzie w Pradze w roku 1983 pod nazwiskiem pana Šafranka.
A jak jest w lotach? Czy Ladislav Vojtĕšek ma równie wybitne osiągnięcia lotowe?
Samokrytycznie przyznaje, że jego wyniki lotowe nie są wybitne. We współzawodnictwie oddziałowym w roku 2005, w konkurencji 165 hodowców, zajął 52. miejsce. Jest tak głównie dlatego, że Vojtĕšek nie nastawia się na zdobywanie punktów, nie zabiega o tytuł mistrza we współzawodnictwie globalnym. Stara się natomiast o to, by jego najpiękniejsze gołębie osiągnęły limity odległościowe (wymagane konkurso-kilometry), by potem uczestniczyć w wystawach i w olimpiadach. Za swój najlepszy sportowy wynik uważa lot z Bremy w roku 1997, z odległości 760 km. Koszował wtedy 10 gołębi i jako jedyny na Morawach zdobył 10 konkursów. Lot był trudny, czas konkursowy trwał 6 dni. Cztery gołębie z tej dziesiątki były wystawione na olimpiadzie w Bazylei.
Recepta na sukces?
Pomyślałem, że taki człowiek musi mieć talent i umiejętności i z pewnością jakąś swoją metodę. Zapytałem go więc o receptę na wyhodowanie olimpijczyka. Nie zaskoczył mnie. Jak każdy wielki mistrz odpowiedział, że nie ma żadnej recepty. Podkreślił jednak, że w pracy hodowlanej niezwykle ważna jest cierpliwość. Jego zdaniem – nie należy zrażać się niepowodzeniami, nie należy opuszczać rąk i rezygnować, gdy od razu nie wszystko się udaje. Należy iść z duchem czasów, podpatrywać czołowych hodowców, korzystać z nowości, w zakresie metod karmienia, lotowania, profilaktyki zdrowotnej, itp.
Od kogo się uczył?
Każdy od kogoś się uczy. Od kogo uczył się Ladislav Vojtĕšek? Twierdzi, że nadal, stale się uczy. Nie może powiedzieć, że wie już wszystko. Uważa, że w ostatnim dwudziestoleciu wiele się zmieniło. Po roku 1990, wraz z otwarciem granic, sprowadzono do Czech sporo gołębi z Zachodu. Ale najważniejszy – jego zdaniem – jest wpływ nowych informacji na temat metod lotowania, systemów karmienia, stosowania odżywek, witamin, profilaktyki zdrowotnej i metod leczenia gołębi. W Czechach wychodzą obecnie trzy czasopisma fachowe o gołębiach pocztowych. Wszystkie trzy abonuje i czyta. Studiuje przede wszystkim reportaże i wywiady z czołowymi hodowcami.
Dlaczego go sprzedał?
Intrygowało mnie też to, dlaczego sprzedaje się takiego gołębia? Ja przynajmniej, dochowawszy się takiego, nie sprzedałbym go za żadną cenę. Było ku temu kilka powodów. Pan Vojtĕšek sprzedał olimpijczyka, ponieważ ma po nim 4 potomków. Ma też jego brata i matkę. W roku 2005 odchował po niej cztery udane i dobrze zapowiadające się młódki. Ponadto – jak podkreśla – zrobił to poniekąd ze względu na pana Walczyka, którego poznał 30 lat temu. Do dziś ma jego fotografie z lat 70. Walczyk zaproponował dobrą cenę i widać było, że to go uszczęśliwi. Gdyby go nie sprzedał, wysyłałby go na loty, a wtedy mógłby go zgubić, podobnie jak ojca, dziadka i wujka. Bał się tego. U Walczyka Olimpijczyk żyć będzie długo, a on sam będzie się nim cieszyć. Podkreśla jednak zdecydowanie, że nie chowa gołębi na sprzedaż, na handel, jak to jest obecnie w modzie. Hodowlę gołębi traktuje jako hobby, chowa gołębie dla przyjemności.
Jaki jest dzisiejszy standard?
Zdaniem Ladislava Vojtĕška dziś już nie powinno być dwóch różnych kategorii: sport i standard. Ze względu na coraz wyższe limity odległościowe w kategorii standard, różnice pokrojowe między gołębiami w standardzie i w sporcie zacierają się. Pan Vojtesek zauważa, że limit odległościowy dla gołębi standardowych jest w niektórych przypadkach wyższy niż dla gołębi sportowych, np. w kategorii A jest na poziomie 2500 km, podczas gdy w standardzie wynosi 3000 km.
Ponadto Ladislav Vojtĕšek uważa, że piękno standardu jest pojęciem względnym, zależnym od upodobań sędziów. Twierdzi, że sędziowie w Czechach oceniają gołębie inaczej niż sędziowie na olimpiadach. Wygląda na to, iż kierują się innymi kryteriami. W dowód tego przytacza przykład wspomnianego już wcześniej samczyka o numerze rodowym 94-31-3138, który jest dziadkiem czerwonego olimpijczyka z Porto. Był on bardzo dobrym lotnikiem. Jako roczniak zdobył dwa konkursy z lotów z odległości 500 km. Na wystawie w Czechach został sklasyfikowany dopiero na czwartej pozycji, a na olimpiadzie w Bazylei był wśród czeskich gołębi najlepszy. Na kolejnej narodowej wystawie był trzeci, a na olimpiadzie znów wśród czeskich gołębi był najlepszy. Nawiasem mówiąc, wydał on m.in. przepięknego, czerwonego, pstrego samczyka o numerze rodowym 97-031-6811, który na Olimpiadzie w Kapsztadzie zdobył ex aequo 6. miejsce z kilkoma innymi konkurentami.
Ladislav Vojtĕšek jest też sędzią i ocenia gołębie. Nie robi tego jednak zbyt często ze wzgledu na zasadę, w myśl której: kto prezentuje swoje gołębie na wystawie, nie może na niej oceniać. Dlatego częściej oceniał gołębie na Słowacji.
***
Spróbujmy podsumować.
1. Jaka jest recepta na sukces w standardzie według pana Vojtĕška?
Należy kojarzyć piękne gołębie o cechach standardowych z wybitnymi lotnikami. Najlepiej byłoby, gdyby i one posiadały walory standardu. Potomstwo po tak zestawionych parach należy selekcjonować w lotach, starając się o to, by ptaki osiągały limity olimpijskie. Wygląda to prosto, ale nie jest to takie łatwe. Nie każdy potrafi to zrealizować. Do tego potrzeba odpowiedniej wiedzy, kwalifikacji, umiejętności i predyspozycji. Ma je tylko hodowca z prawdziwego zdarzenia. Bo prawdziwy hodowca to twórca, to w pewnym sensie artysta. Łącząc dwa osobniki tworzy coś nowego. To on decyduje zarówno o wyborze osobników do rozrodu, jak i o doborze w pary. Hodowca zna kryteria oceny gołębi. Wie, co uchodzi za piękne, a co jest brzydkie. Ma wysublimowany smak i własne poczucie estetyki i piękna. Hodowca ma oko. Potrafi dostrzec i rozpoznać zarówno wady, mankamenty ptaka, jak i jego zalety, i to w odniesieniu do wszystkich cech będących przedmiotem oceny; ogólne wrażenie, kościec, muskulatura, upierzenie, równowaga itd.... Hodowca ma intuicję, która podpowiada mu, jakich partnerów ze sobą połączyć, aby osiągnąć pożądany efekt w postaci osobnika o określonych cechach. Ale same kwalifikacje hodowlane nie wystarczą. Trzeba też posiąść umiejętność przygotowania gołębia na lot, trzeba umieć stworzyć mu takie warunki, by mógł w pełni się wykazać, osiągając jak najlepszy wynik. Pan Vojtĕšek podkreśla, że ponad wszystko potrzeba do tego cierpliwości i wytrwałości, cech potrzebnych nie tylko przy gołębiach, ale w codziennym życiu.
2. Hodowla „na standard” to „wyższa szkoła jazdy”. Nie wystarczy, by gołąb osiągnął limit konkurso-kilometrów, który w ostatnich latach jest coraz wyższy. Ptak w kategorii standard musi spełniać również inne kryteria; odnośnie pokroju, budowy kośćca, muskulatury, upierzenia... U lotnika są to cechy drugorzędne, które przy ocenie w kategoriach sportowych nie są w ogóle brane pod uwagę. Przykład pana Vojteska pokazuje, że nie da się wygrywać zarówno w kategoriach sportowych jak i w standardzie. Trzeba się nastawić na jedno, albo na drugie. Albo sport, albo standard. Vojtĕšek nie chce być mistrzem na punkty, on zabiega o to, by jego najpiękniejsze lotniki osiągały wymagane limity odległościowe. On postanowił chować gołębie standardowe. Nie są one może tak wybitne lotowo, ale za to są piękne.
3. Porównując gołębie standardowe prezentowane na wystawach kilkadziesiąt lat temu z dzisiejszymi, widać, że model standardu ulega stopniowej, acz stałej ewolucji. Gołąb standardowy coraz bardziej upodobnia się do gołębia sportowego. Widać to choćby na przedstawionej fotografii. Powodem tego jest przede wszystkim ciągłe podnoszenie wymagań lotowych względem ptaków kategorii standard. Jeśli te tendencje utrzymają się, to za kilka, kilkanaście lat przyjdzie nam pożegnać tradycyjny standard, a najładniejsze gołębie wybierać wyłącznie z gołębi sportowych.
Rys. 1. Rodowód „Olimpijczyka”
Fot. 1. Ladislav Vojtĕšek na Olimpiadzie w Porto przy obydwu swoich samczykach.
Fot. 2. Dwie sylwetki samców kategorii „Standard”. Z lewej: modna – sprzed 20-30 laty, z prawej – współczesna – złotego medalisty z olimpiady z Porto’2005. Która piękniejsza?
Fot. 3. Spółka hodowlano-lotowa: Eugeniusz Zaborowski (z lewej) i Włodzimierz Walczyk – obecny właściciel „Olimpijczyka z Porto”.
Fot. 4. „Olimpijczyka z Porto”.